490
309
309
Martin Schulz
Martin Schulz

Martin Schulz (ur. 20 grudnia 1955 w Esch­weiler-Hehlrath) – niemiecki polityk, euro­de­pu­to­wa­ny z ramienia SPD, przewodniczący socjalistów w Parlamencie Europejskim. Od 17 stycznia 2012 do 18 czerwca 2014 i od 1 lip­ca 2014 przewodniczący Parlamentu Eu­ro­pe­j­skie­go. Nieformalnie Minister Pro­pa­ga­n­dy UE – Polonofob.

To on w 2005 roku sprzeciwiał się sta­no­w­czo, aby w 60 rocznicę wyzwolenia obozu zagłady w Auschwitz w rezolucji Par­la­me­n­tu Europejskiego pojawiło się sfor­mu­ło­wa­nie „hitlerowski obóz zagłady zbudowany przez Niemców”.

Schulz dopiął swego i w ostatecznej wersji słowa „Niemcy” i „niemiecki” zniknęły z treści rezolucji. Jest zakompleksionym prowincjonalnym ka­rie­ro­wi­czem bez większego wykształcenie, a nawet matury. Skończył dwuletni kurs bibliotekarstwa, a w młodości notorycznie upijał się do nie­przy­to­m­no­ści. Jest histerycznym krzykaczem znanym z wyjątkowego pry­mi­ty­w­ne­go chamstwa, a jego sposób dyskutowania ogranicza się często do słów „Milcz i słuchaj”.

Ostatnio skierował pogróżki do Polski, Czech i Węgier:
Europa ultranacjonalistów, jeśli ona zwycięży, będzie to ich Europa, nie tylko w tej kwestii, lecz także w wielu innych. Potrzebujemy ducha europejskiej wspólnoty. I w razie konieczności, to musi być siłą narzucone. Nie może być tak – i ja należę do tych ludzi, którzy tak mówią – jesteśmy w XXI wieku, jesteśmy w XXI wieku globalizacji - aby globalne problemy rozwiązywać nacjonalizmem. W pewnym momencie trzeba walczyć i trzeba powiedzieć: w razie konieczności, także walką przeciwko innym, postawimy na swoim.

Ewa Kopacz

Gdyby takie słowa wypowiedział któryś z polityków prawicy to „Ga­ze­ta Wyborcza” natychmiast okrzy­cza­ła­by go nazistą i faszystą o zbro­dni­czych skłonnościach. No ale Schulz to przecież swój czło­wiek.

Jeżeli ktoś naiwnie liczył na os­trą reakcję polskich władz z Pre­mier Kopacz (PO) na czele to mocno się zawiódł.

Cezary Tomczyk

Oto odpowiedź udzielona PAP przez rze­cz­ni­ka rządu PO-PSL - Cezarego Tom­czy­ka:
Wydaje mi się, że znów wraca najgorsze, to co było widoczne w polityce zagranicznej po­l­skie­go rządu, gdy szefem rządu był Jarosław Kaczyński - czyli polityka antyniemiecka, bu­dze­nie starych demonów” - zaznaczył. […] Ape­lo­wa­ł­bym do PiS, by nie prowadził anty­nie­mie­c­kiej polityki i nie zrażał do nas na­szych strategicznych partnerów, bo jeśli taka ma być polityka zagraniczna, to my mówimy stanowcze nie.

Jak widzimy rząd PO-PSL nie ma pretensji do Schulza, ale do opozycji, która sprzeciwia się pogróżkom i pluciu Polsce w twarz.

Martin Schulz znów wywołał oburzenie Polaków, porównując Polskę pod rządami Prawa i Sprawiedliwości do putinowskiej Rosji. Słowa przez wielu oceniane jako skandaliczne, nieusprawiedliwione, ale przez niego w pełni przemyślane. Bo Martin Schulz nie jest nadpobudliwym awanturnikiem, lecz wyrachowanym politycznym graczem. I patrząc na jego drogę zawodową, widać, jak bardzo skutecznym.

Teraz jest, po raz drugi z rzędu (co jeszcze nikomu przedtem się nie udało), przewodniczącym Parlamentu Europejskiego. Jeśli chodzi o staż euro­po­se­l­ski, to zalicza się do tutejszych rekordzistów - po raz pierwszy został wybrany prawie 22 lata temu i od tej pory bez przerwy jest europosłem. Zanim po raz pierwszy został szefem PE (w 2012 roku), był m.in. szefem frakcji socjalistycznej i szefem licznych komisji parlamentarnych. Par­la­ment Europejski, od strony mechanizmów, kruczków prawnych i ludzi, zna od podszewki. I jest też tutaj od lat jednym z najbardziej wyrazistych polityków. Można się z nim nie zgadzać, a często trudno się zgodzić z jego radykalnymi opiniami, ale nie da się go ignorować. Do historii unijnej przeszła jego polemika, by nie powiedzieć pyskówka, z ówczesnym wło­s­kim premierem Silvio Berlusconim.

W 2003 roku Berlusconi przedstawiał w PE program włoskiej pre­zy­de­n­cji. Po wystąpieniu głos zabrał Schulz, który nazwał Berlusconiego tro­glo­dy­tą i mafiosem. - Mój przyjaciel, producent filmowy, kręci film o Au­schwitz. Zaproponuję pana do roli kapo - odparował Berlusconi. I to jego odpowiedź została zapamiętana, wywołując powszechne oburzenie. Pro­wo­ka­cy­j­ne słowa Schulza przemilczano.

Schulz słynie z niewyparzonego języka i ostrych, bezceremonialnych wy­po­wie­dzi. Ale jak twierdzą jego współpracownicy, wbrew pozorom nie jest rozemocjonowanym awanturnikiem. On doskonale panuje nad tym, co mó­wi, i wie, na ile sobie może pozwolić. Uderza głównie w kraje i osoby, będące dyżurnymi chłopcami do bicia: Berlusconi, Viktor Orban, Jarosław Kaczyński. Polska pod rządami PiS nie raz była obiektem jego ataków. Po raz pierwszy w czasie pierwszych rządów PiS w latach 2005-2007. Słynna była debata o Polsce w kontekście zarzucanej jej ksenofobii, anty­se­mi­ty­zmu i rasizmu.

Po objęciu stanowiska szefa Parlamentu Schulz, co było wyraźnie widać, złagodniał i stał się bardziej umiarkowany w słowach. Skąd ta zmiana? Po pierwsze szef europarlamentu to jednak nie szef określonej frakcji po­li­ty­cz­nej i powinien być bardziej negocjatorem niż wyrazistym przedstawicielem określonych poglądów. Ale była też inna, ważniejsza przyczyna: Schulz liczył wówczas, że to on przejmie po Jose Manuelu Barroso Komisję Eu­ro­pe­j­ską. Stąd o wiele bardziej stonowane wypowiedzi. Kiedy się stało jasne, że szefem Komisji zostanie jednak chadek, Jean- Claude Juncker, a Schulz po raz drugi zostanie szefem europarlamentu, Niemiec wrócił do dawnej retoryki.

Skąd się biorą jego obecne ciosy wymierzone w Polskę? Z kilku po­wo­dów. Po pierwsze, zwłaszcza w Niemczech Polska jest teraz etatowym chłopcem do bicia. Po drugie (a jest to też powiązane z punktem pie­r­w­szym), mówiąc o zagrożonej demokracji w Polsce, można odwrócić uwa­gę od samych Niemiec, naprawdę zagrożonych wybuchem po­tę­ż­nych zamieszek i mających faktyczne problemy z wolnością słowa. Zamiast mówić o problemach wywołanych przez niefrasobliwą politykę "willkommen" kanclerz Merkel, Schulz mówi o problemach polskich. To wygodniejsze, łatwiejsze i w dodatku gwarantuje dobry odbiór w Nie­m­czech.



A z tym z kolei wiąże się trzeci punkt: dalsza kariera Martina Schulza. Jego szanse na trzecią kadencję jako szefa PE są znikome - byłby to precedens, mogący wywołać oburzenie innych grup politycznych w PE. Zatem Martin Schulz celuje w stanowisko Donalda Tuska, szefa Rady. Co prawda nie jest byłym premierem ani przynajmniej ministrem spraw zagranicznych, ale jest postacią znaną w europejskiej polityce. A jak za rok kolejnym szefem europarlamentu, zgodnie z umową, zostanie polityk chadecki, to socjaliści będą się czuli poszkodowani - z czterech najważniejszych unijnych stanowisk będą mieli tylko jedno (szefowej unijnej dyplomacji). Gdyby udało się pożegnać po pierwszej kadencji z Tuskiem, stanowisko po nim mogłoby przypaść socjalistom. Schulz pasowałby do tej układanki.

Jednak jego dodatkowym mankamentem, z którym musiałby się uporać, jest stosunkowo niewielka do tej pory popularność w Niemczech. W krę­gach politycznych jest znany, ale szerszej publiczności nie za bardzo. Regularne wystąpienia w mediach, w dodatku z jakże nośnym tematem krytykowania "tej strasznej Polski", dają mu większą rozpoznawalność. A większa popularność sprawi, że i kanclerz Merkel będzie się z nim musiała bardziej liczyć. Po raz kolejny Schulz udowadnia, że pod warstwą kontrowersyjnych słów kryje się chłodno wykalkulowany plan polityczny.

Niemiec grozi Polsce! Martin Schultz mówi o użyciu siły wobec krajów, które nie chcą uchodźców.

„Europa ultranacjonalistów, jeśli ona zwycięży, będzie to ich Europa, nie tylko w tej kwestii, lecz także w wielu innych. Potrzebujemy ducha europejskiej wspólnoty. I w razie konieczności, to musi być siłą na­rzu­co­ne.”


Joseph Goebbels

Joseph Goebbels Minister Propagandy III Rzeszy Niemieckiej o Polakach w 1939 roku:
Polaków oceniliśmy całkowicie fałszywie. Ich przywódcy są nic niewarci. Egoistyczni i zepsuci. Prawdziwie polscy! A przy tym tkwiący w gównie w sposób niedający się z niczym porównać. Niosą ze sobą nie­bez­pie­cze­ń­stwo, że stepy (azjatyckie) zbliżą się do granic Europy. Fuehrer położył hi­sto­ry­cz­ną zasługę niszcząc to (polskie) pa­ń­stwo. Warszawa jest w większości zruj­no­wa­na.