Czerwone dynastie w MSZ (2) - prof. Jerzy Robert Nowak
Lista pisarzy którzy zdradzili Polskę w 1939r.
Nowe fałsze Grossa (14) - Zabijali piórem - prof. Jerzy Robert Nowak
Wiktor Grosz (Izaak Medres) (ur. 24 lipca 1907, zm. 9 stycznia 1956 w Warszawie) – żydowski komunista, generał brygady Ludowego Wojska Polskiego i czołowy polakożerczy politruk.
Urodzony w rodzinie żydowskiej, jako syn inżyniera elektryka Rafała Medresa (zm. 4 marca 1934). Jego żoną była Irena Grosz z domu Sznajberg która była zastępcą naczelnego redaktora gazety "Rolnik Polski", a od 1949 r. do 1971 r. redaktorem naczelnym tej gazety (od 1952 r. pod nazwą "Gromada Rolnik Polski”. (1907–1979).
Zmarł w Warszawie. Jest pochowany na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.
Od 1934 należał do antypolskiej Komunistycznej Partii Polski. Publikował w sowieckiej gadzinówce - "Czerwonym Sztandarze". Był współorganizatorem stalinowskiego Związku Patriotów Polskich w Związku Radzieckim i sowieckiej I Dywizji im. Tadeusza Kościuszki. Służył w LWP w stopniu generał brygady. W latach 1944–1945 pełnił funkcję szefa Głównego Zarządu Polityczno-Wychowawczego Wojska Polskiego, a później ambasadora Polski w Czechosłowacji (1949–1956). Od 1954 był członkiem Międzynarodowej Komisji w Kambodży.
Polakożerczy politrucy
Do najbardziej polakożerczych politruków pierwszego okresu powojennego należał szef Głównego Zarządu Polityczno-Wychowawczego Wojska Polskiego w latach 1944-1945 Wiktor Grosz (Izaak Medres). Odegrał wówczas największą rolę w "zabijaniu piórem", zwłaszcza w odniesieniu do Armii Krajowej. Grosz należał do licznej skądinąd grupy komunistów żydowskich, którzy postawiwszy na stalinizm, zrobili zadziwiające, iście napoleońskie kariery - w ciągu zaledwie czterech lat (od 1941 do 1945 r.) awansował z szeregowca na generała. Tak błyskawiczną karierę zawdzięczał fanatycznej gorliwości w plwaniu na polskość i polskie siły niepodległościowe. To on inspirował najohydniejsze antyakowskie plakaty w stylu "AK - zapluty karzeł reakcji" i zajadle szkalował Powstanie Warszawskie. Już w październiku 1944 r. dał sygnał do rozpoczęcia najskrajniejszej kampanii oszczerstw przeciw Armii Krajowej. W poufnej instrukcji zalecał: "Mamy liczne dowody zbieżności haseł głoszonych przez AK i propagandę Goebbelsa, mamy liczne dowody współpracy AK-NSZ z bandami bulbowskimi i gestapo, nie pora więc okazywać im 'zrozumienie', 'szacunek' i tolerować 'przywiązanie do przeszłości'". (...) Każdy pracownik pol-wychu musi pojąć, że dzisiaj nie ma miejsca na żadne kompromisy z AK w wojsku. Jeśli byli akowcy chcą pracować z nami, nie zawieramy z nimi żadnych układów o nieagresji w stosunku do ich dawnej ideologii. Oni muszą ze swoją przeszłością zerwać, potępić ją i odgrodzić się od niej, a wtedy będzie dla nich miejsce w Wojsku Polskim. To nie jest układ równych z równymi (...) zwolenników 'neutralnego' czy pojednawczego stosunku do AK traktować jak akowców, dopóki się nie wykażą w najbliższym czasie aktywną walką przeciw AK (...)" (cyt. za: J. Ślaski, Skrobów (2), "Tygodnik Solidarność" z 1 września 1989 r.). 8 grudnia 1944 r. w pogadance dla "nowego" wojska Grosz głosił: "Zdrajcy spod znaku NSZ i AK stosują swoją starą wypróbowaną metodę prowokacji i szpiegowania... Zniszczyć to, co jest dumą narodu, co jest jego siłą - Wojsko Polskie - oto wspólny cel Hitlera i AK" (cyt. za: T. Żenczykowski, Polska Lubelska 1944, Warszawa 1990, s. 193). W wydanej w 1945 r. broszurze "Na drogach powrotu" Grosz głosił, że wybuch Powstania Warszawskiego spowodowała "egoistyczna awanturniczość garstki bankrutów", twierdził, że była to chyba "największa zbrodnia sanacyjnej kliki". Antyakowskim atakom Grosza zajadle wtórowali inni wpływowi komuniści żydowskiego pochodzenia. Znamienny był fakt, że Jakub Berman, niewątpliwie najbardziej wpływowy komunista żydowski w Polsce, jako pierwszy w 1944 roku zaczął publicznie oskarżać AK o rzekomą współpracę z gestapo i nazwał akowców bandytami.
Jego córka Małgorzata Lavergne, zajmowała do niedawna stanowisko dyrektora Departamentu Promocji i Informacji MSZ
Można tylko podziwiać skwapliwość, z jaką opanowane przez komunę i geremkowców MSZ zatroszczyło się w 1991 r. o wypromowanie kariery nieznanej przedtem szerzej Małgorzaty Lavergne, córki tak "zasłużonego" targowiczanina. Jako wicedyrektor departamentu promocji i informacji, a od 1992 r. dyrektor departamentu polityki kulturalnej i naukowej MSZ Lavergne nie wyróżniła się raczej kompetencjami fachowymi. Zasłynęła czymś zupełnie innym - niebywałą zręcznością w organizowaniu dla siebie jak największej liczby wyjazdów zagranicznych. Świetny znawca kulisów MSZ Tadeusz Kosobudzki pisał w swej książce "MSZ od A do Z" (Warszawa 1997, s. 137): "W MSZ praktykowane były wycieczki pod pozorem służbowych delegacji. Korzystała z tego również Małgorzata Lavergne. Zalecała takie przygotowanie biletów lotniczych, żeby po drodze odwiedzić miasta, gdzie ma swoich najbliższych - siostrę czy przyjaciółkę. Lavergne nie lubiła latać przez Frankfurt. Pracownicy więc musieli szukać nowych połączeń. To podnosiło koszty, ale było tolerowane (...). We wrześniu 1994 r. przebywała w Dubaju, prowadząc negocjacje na temat wymiany kulturalnej z tym emiratem. Dubaj słynie co prawda bardziej ze świetnie zaopatrzonych sklepów niż ze zdobyczy w dziedzinie kultury". Doprawdy trudno nie "podziwiać" takiej inwencji pani Lavergne w wyszukiwaniu "odpowiednich" kontaktów kulturalnych dla Polski. Rzecz znamienna, że pani ta "gorączkowo trudziła się" nawiązywaniem wymiany kulturalnej w Dubaju w sytuacji, gdy brakowało pieniędzy na promocję polskiej kultury, choćby wśród setek tysięcy Polaków zamieszkałych na Litwie, Ukrainie, Białorusi czy w Rosji.